Dzień 1. Wyspa Krk. Lotnisko "Rijeka" - Omisalj - Vrbnik - Krk. 48,5km. 5h00m           Wstajemy o 4.00. Pierwszy dzień wyprawy!         Montujemy koła do rowerów, przyczepkę, sakwy, sprawdzamy czy niczego nie zapomnieliśmy. Zamykam samochód, odłączam akumulator w myślach tłumacząc się, że to nie ochrona przed kradzieżą a troska o poziom jego naładowania po powrocie... Zaczynamy:)         Zjeżdżamy z głównej drogi w kierunku miasta Omisalj. Przejeżdżamy przez nadmorski bulwar i wspinamy się niezwykle stromym podejściem na położoną na wzgórzu starówkę. Plątanina wąskich uliczek robi na nas niezapomniane wrażenie - to pierwsze odwiedzone przez nas chorwackie miasteczko.         Niestety zrywa się wiatr i chmury, które rano nie wyglądały groźnie robią się coraz ciemniejsze. Będzie lało - twierdzi machająca na nas kobieta, pokazując palcem niebo i z miną znawcy oznajmia, że zostały nam jeszcze 2 minuty:) Czym prędzej chowamy się więc w wejściu do kościoła Uznesenia Marina (Wniebowzięcia). Po 2 minutach zaczyna padać:) Po 10 leje jak z cebra, po 15 zaczyna się burza. Błyska się i grzmi. Nie tak to miało wyglądać... Po deszczowej Danii a.d. 2008 miała być słoneczna Chorwacja!         Początek wyprawy stosunkowo nieudany... Zastanawiamy się czy jechać dalej czy liczyć na to, że przestanie padać. W przewodniku wyczytaliśmy, że burze na wybrzeżu są co prawda bardzo gwałtowne ale szybko przechodzą. No cóż, chyba nie tym razem. Wyglądam z namiotu i widzę, że niebo jest zupełnie pokryte ciężkimi chmurami. Szlag! Ale w namiocie robi się podejrzanie jasno. Wychodzę więc żeby spojrzeć w drugą stronę i co widzę? Piękne błękitne niebo! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem:) Niebo wygląda jakby było przedzielone niewidzialną kreską - z jednej strony ciemne groźne chmury, z drugiej pełen błękit i tylko pojedyncze małe chmurki. Przewodnik nie kłamał...         Po trzech godzinach ciężkiej jazdy docieramy do przedmieść Vrbnika. Powoli uczymy się Chorwacji... Żeby zwiedzić miasto musimy zjechać w dół aż do morza gdzie jest usytuowane. Tylko po to, żeby później wdrapywać się z powrotem pod tą samą górę i móc kontynuować jazdę:) No cóż - coś za coś. Zwiedzamy Vrbnik przez godzinę. Pierwszy raz doświadczamy zainteresowania turystów naszymi pojazdami. Oczywiście turystów z Polski - ogromna biało-czerwona flaga z orłem przyciąga jak magnes. Przechodnie pytają dosłownie o wszystko - skąd, gdzie, jak i dlaczego. Ale są to spotkania bardzo miłe, każdy życzy nam powodzenia, niektórzy fotografują się z rowerami:)         Po 20 wyruszamy za miasto w poszukiwaniu noclegu. Znalezienie odpowiedniego miejsca nie jest łatwe - poruszamy się szutrową drogą, po obu stronach 'zabudowaną' kamiennym murkiem. Nie bardzo wiemy co robić, w końcu każde pole oddzielone kamieniami do kogoś należy i choć nie ma tam niczego co można by z niszczyć czy ukraść (trawa, krzaki i mnóstwo kamieni) to jednak nie chcielibyśmy spotkać się ze złością gospodarza rozbijając namiot na czyjejś własności. Koniec końców nie mamy wyjścia - droga biegnie wciąż w podobnej scenerii. Gdy ściemnia się na tyle, że prawdopodobieństwo spotkania właścicieli działek jest coraz mniejsze, przeskakujemy przez murek i przerzucamy sprzęt na drugą stronę. Rozbijamy namiot już mocno po godzinie 21. Gdy było już zupełnie ciemno postanowiłem uwiecznić nasz pierwszy nocleg na zdjęciu i zacząłem pstrykać lampą błyskową. Aparat nie mógł złapać ostrości, zdjęcia nie zrobiłem ale za to ktoś zauważył błyski. Po chwili usłyszeliśmy zatrzymujący się się nieopodal nas samochód. Stał tam dobre 2 minuty a my w tym czasie ze strachu nie mogliśmy się ruszyć. Nie wiedzieliśmy czy lepiej się ujawnić czy siedzieć cicho. Na szczęście w końcu auto odjechało, choć my przez następnych 10 minut dalej siedzieliśmy cicho nie widząc czy ktoś sprytny tam jednak nie został:) Nieco zdenerwowani pochowaliśmy zabawki do namiotu i położyliśmy się spać...
|
|