Wyruszamy o 6.00 Mijamy mnóstwo rowerzystów, samochodów prawie żadnych. Po drodze podziwiamy wyłaniające się zza gór słońce. Łapię gumę. Do opony wbił się prawie centymetrowy kolec. Zatrzymujemy się koło przydrożnego kościółka i łatam dętkę. Zagaduje nas miejscowy gospodarz, który chwilę temu przepędzał owce z jednego pastwiska na inne - jadąc starą toyotą. Chwilę wypytuje nas jak sobie radzimy na tych naszych rowerach, po czym na odchodne pyta po co właściwie męczymy się w ten sposób i czy nie stać nas na samochód. No cóż;)
        Poruszamy się główną drogą przez 11km. Wszędzie pełno murków z kamieni, po lewej stronie stale widzimy góry. O ósmej osiągamy miejscowość Novalja. Zupełnie nie przypada nam ona do gustu. Czuć komercją na odległość. Nie chce nam się nawet zaglądać na starówkę. Jeśli tu taka w ogóle jest. Bez żalu ruszamy dalej. 7km za miastem skręcamy z głównej drogi na boczną - szutrową. Chcemy nią dotrzeć do miasta Pag.
        Podczas jednego z wielu postojów fotograficznych - chcąc zmienić perspektywę, wspinam się na kamienny murek. Kamienie jednak obsypują mi się spod nóg, chwilę balansuję na jednej nodze ale ostatecznie spadam w dół. Najważniejsza misja - ocalić aparat - zakończona pomyślnie:) Tylko lekkie zadrapania na korpusie i porysowany filtr. Gorzej ze mną - krew leje się z przedramienia i uda. Przeczyszczam rany wodą mineralną i jedziemy dalej.
        Wspaniała, rekreacyjna trasa - 11km szutru wzdłuż zatoki Paski Zaljev. Jest trochę podjazdów ale to i tak najbardziej spokojny odcinek od początku wyprawy. Po drodze mija nas auto na cieszyńskich blachach więc zatrzymuję je w celu wydębienia wody utlenionej ale niestety w apteczce było wszystko oprócz wody.
        O 12.30 docieramy do Pagu. Zostawiam baterię do ładowania w banku (w piekarni i punkcie informacyjnym mieli tylko po JEDNYM gniazdku wolnym i nie mogli mi go udostępnić, dziwne). Zwiedzamy miasto - wpierw ja a Gabrysia odpoczywa, potem zmiana. Potem wybieramy wolne miejsce na plaży i pływamy przez ponad godzinę. Po odpoczynku robimy zakupy w Konzumie i o wpół do piątej ruszamy w dalszą drogę.
        Omijamy rozlewisko, z którego wytrąca się sól z wody morskiej. Jedziemy czerwoną szutrówką. Jak na Chorwację w zasadzie płasko:) Żadnych domostw, z rzadka porozrzucane zabudowania gospodarcze. Po kilku kilometrach przyjemnej (choć w ogromnym żarze) jeździe włączamy się na główną drogę. Jedziemy w kierunku stałego lądu.
        Na jednym ze zjazdów rozpędzam się i chcąc wyprzedzić Gabrysię spoglądam za siebie czy nic nie jedzie. Ten jeden mały balans ciałem przy prędkości ponad 50km/h powoduje rozhuśtanie się przyczepki, która po kilku sekundach po prostu wypina się z roweru! Czuję lekkie szarpnięcie i słyszę straszny zgrzyt - to metalowe części przyczepki orzą asfalt. Powypadały butelki z wodą, ręcznik, klapki itd. Jadący za mną tir spokojnie omija wszystkie leżące na drodze przedmioty i jak gdyby nigdy nic przejeżdża obok. Na szczęście poza rozdarciami sieci i obtarciu żelaznego bolca w przyczepce obyło się bez większych strat. Oczywiście w instrukcji przyczepki Extrawheel było wyraźnie napisane aby nie przekraczać prędkości 40km/h ale do tego momentu nie przejmowałem się tym za bardzo. Od teraz będę musiał:)
        O 19.30 osiągamy most łączący wyspę Pag z lądem. Zaczynamy rozglądać się za noclegiem. W pierwszym domu żona swojego męża oznajmia, że chętnie pozwoliła by u siebie rozbić namiot ale nie ma męża w domu a bez jego zgody ona nie może sama o tym zdecydować... Za drugim razem jest lepiej. To znaczy gospodarz podlewający warzywa zgodził się na nasz nocleg przed domem. Przy czym odpowiedź jego brzmiała mniej więcej tak: 'aaaa sator (namiot) aaaa możu...' znaczy że można. Chyba:) W zasadzie to odnieśliśmy wrażenie, że ani razu na nas nie spojrzał tylko dalej podlewał sobie grządki podczas gdy my rozpakowywaliśmy się i przygotowywaliśmy kolację. Bezproblemowy gość:) Jego żona okazała się bardziej towarzyska - przyniosła nam 2 ogromne pomidory i 2 gigantyczne ogórki:) Nocujemy tuż przy drodze - tylko tutaj nie ma skał i jest w miarę równo.