Dzień 6. Nin - Zadar - Wyspa Ugljan - Wyspa Pasman. 65,7km. 6h01m.
        Corny na śniadanie, kartka z podziękowaniem za nocleg przymocowana pod kamieniem i 5.15 ruszamy na szlak. Tradycyjnie to w górę to w dół ale nie tak stromo jak na wyspach. Poruszamy się szybko. Po drodze jemy śniadanie, smarujemy łańcuchy i przyczepkę. O 8.30 jesteśmy w miejscowości Nin - pierwszej stolicy państwa chorwackiego. Starówka miasta jest w całości położona na małej wysepce połączonej z lądem 2 mostami. Chwilę kręcimy się po mieście i o 9.30 ruszamy w dalszą drogę.
        Poruszamy się główną drogą, potem włączamy się na ścieżkę rowerową. Spotykamy rodzinę z Holandii na rowerach - pokazują nam drogę na dokładniejszej mapie. Za ich radą skręcamy w stronę wybrzeża. Niestety gubimy drogę - dojeżdżamy do plaży a dalej są już tylko skały. Podchodzi do nas mamma z Włoch i niepytana sama tłumaczy nam jak dotrzeć do Zadaru. Niestety po raz drugi gubimy się, tym razem lądujemy w środku lasu a ścieżka robi się coraz słabiej przejezdna... Zauważamy turystę - zbieracza szyszek - więc Gabi mówi do mnie 'może zapytaj pana o drogę?' Zaczepiam standardowo - 'du ju spik inglisz?' na co gość ' ja sem Czech, ja was rozumim!!!' MAN YOU MADE MY DAY:) Cóż za międzynarodowy dzień. Tym razem wskazówki są na tyle jasne że odnajdujemy właściwą ścieżkę. Zatrzymujemy się na kanapki i kąpiel w morzu.
        O 15 dojeżdżamy w końcu do Zadaru. Odnajdujemy biuro Jadroliniji i kupujemy bilety na nasz ostatni prom relacji Dubrovnik - Rijeka. We wcześniejszych punktach nie było to możliwe (bilety tylko na lokalne połączenia). Przez blisko 3 godziny zwiedzamy miasto, jak zwykle mnóstwo zabytków i miejsc wartych zobaczenia.
        O 18 wyruszamy promem do Preko na wyspie Ugljan. Rejs trwa 25 minut. W Preko szybkie zakupy i ruszamy aby przejechać dziś możliwie dużo kilometrów. Jest po 19 i powoli się ochładza. Górki oczywiście są ale w porównaniu z tymi na Krku czy Cresie, można powiedzieć, że łagodne. Godzinę później przejeżdżamy przez most łączący wyspy Ugljan i Pasman. Pokonujemy jeszcze kilka kilometrów i rozpoczynamy poszukiwanie noclegu 'u ludzi'. Mijane miejscowości jak zwykle mocno obstawione napisami 'Apartmani' - na darmowy nocleg nie ma nadziei. Szukamy czegoś na uboczu. I znów udaje się za pierwszym razem. Magiczne słowo 'sator' załatwia wszystko:)
        Rozbijamy się na równo skoszonej trawie za domem. Po chwili podchodzi do mnie gospodarz i proponuje 'napiti'. Trudno odmówić;) Gabrysia przygotowuje kolację i zasypia. Ja natomiast piję z właścicielem rakiję (przyrządzoną wg specjalnego przepisu z pewnego rodzaju traw i grejpfrutów). Rozmawiamy ponad dwie godziny - do 23. Wpierw po chorwacku ale słabo mi idzie więc przechodzimy na angielski. Okazuje się, że nasz gospodarz był oficerem w wojsku podczas wojny domowej w byłej Jugosławii. Udziela mi wielu informacji m.in. o historii kraju, języku, polityce ale też o wielu zwykłych sprawach, codziennych kłopotach Chorwatów. To jedna z zalet podróżowania rowerem. Jak sam gospodarz stwierdził, gdybym był jednym z gości hotelowych nikt nie rozmawiałby ze mną na tak poważne tematy - w końcu kto na urlopie chciałby słuchać rzeczy nieprzyjemnych...