Dzień 7. Biograd na Moru - Skradin. 78,1km. 6h09m.
        Wstajemy o 5.15, jemy śniadanie, zwijamy namiot i po godzinie ruszamy w kierunku Tkonu. W bardzo szybkim (jak na nas;) tempie pokonujemy 15km i ustawiamy się w kolejce do kasy. Zdążamy w ostatniej chwili. Spieszyliśmy sie tak bardzo, że nie zrobiłem żadnego zdjęcia na wyspie Pasman...
        15 minut rejsu i jesteśmy w mieście Biograd na Moru. Typowo turystyczna miejscowość - odechciewa nam się zwiedzania więc robimy tylko zakupy, zjadamy arbuza nad przystanią i jedziemy dalej. Poruszamy się wgłąb lądu - morskich kąpieli nie będzie. Nie przewidujemy też na trasie żadnych ciekawostek do obejrzenia. Tylko my, rowery i chorwackie słońce... I tak przez ponad 60km. Jutro chcemy zwiedzić wodospady na rzece Krka. Po drodze nie ma żadnych pięknych miejscowości ale dobrze, że oddaliliśmy się od cudownych widokowo wysp. Możemy poznać bliżej tę inną Chorwację, o której nie pisze się w przewodnikach. Ogólnie - bieda. Często widoczne niedokończone budowy. Domostwa niechlujne, odrapane, po prostu brzydkie. Mnóstwo upraw, na drogach pełno starych (czy raczej bardzo starych) ciągników. Widać to region głównie rolniczy.
        Chwila jazdy magistralą adriatycką z Biogradu wystarczająco obrzydziła nam poruszanie się w ciężkim ruchu i spalinach. Dlatego okrążamy Vransko Jezero od północy - boczną drogą. Słońce praży niemiłosiernie, na niebie żadnej chmurki. Ciężko o dobre zdjęcie...
        Pod wieczór zbliżając się do Skradinu mijamy coraz częściej zniszczone podczas wojny domostwa. Nierzadki widok - dziury po kulach w ścianach budynków. W pewnym momencie dostrzegamy ustawione wzdłuż drogi znaki ostrzegające przed zaminowaniem terenu. Dziwne uczucie... Jeszcze gorsze gdy patrzymy na opustoszałą po działaniach wojennych całą wieś. Położona na wzgórzu musiała być idealnym celem do ostrzału...
        Zbliża się godzina 20 - rozpoczynamy poszukiwanie noclegu. Niestety w trzech kolejnych próbach nie udaje nam się znaleźć nikogo życzliwego. Ostatni z gospodarzy ze złością radzi nam abyśmy dojechali do Skradinu i tam przenocowali na kempingu. Zniechęceni nieudanymi poszukiwaniami jedziemy na wspomniany kemping. Gdy docieramy do miasteczka znajdujemy jedynie trawiasty parking, za to z rozbitym na jednym z pól namiotem. Należy on do dwóch motocyklistów z Austrii. Pytamy ich o formę zapłaty za nocleg (znaleźliśmy kartkę z cennikiem ale nikogo, komu można by było zapłacić). Odpowiadają, że skoro nikt nie zbiera kasy oni się tym nie mają zamiaru przejmować. Nam radzą to samo:)
        W takim razie rozbijamy namiot na jednym z wydzielonych kredą miejsc parkingowych. Kilkanaście metrów dalej stoi zaparkowany sporych rozmiarów kamper na niemieckich numerach. Myślę sobie - trzeba zapytać o płacenie, w końcu to Niemcy i dla nich 'ordnung must sein'. Poza tym nie mam zamiaru powielać stereotypu Polaka kombinatora więc specjalnie zagaduję właściciela samochodu. Ten z rozbrajającą szczerością radzi mi abym spał bez obaw i wyruszył w drogę do 7 rano wtedy na pewno uniknę płacenia - bo dopiero wtedy przychodzi do pracy parkingowy;) Wobec takiego podejścia obywateli dwóch krajów słynących z umiłowania do porządku nie mamy już żadnego problemu ze spaniem tu za darmo:) Rozmawiam kilkanaście minut z Niemcem o naszych wspólnych wrażeniach z Chorwacji. Pogawędkę przerywają nam jego głodne dzieci dopominające się kolacji...
        Korzystamy z prysznica i toalety. Z powodu wyłączonego światła pomagamy sobie czołówkami:)