Zaspaliśmy!!! Jest tuż przed piątą. Pakujemy się w ekspresowym tempie. Wyruszamy o 5.20. Prom z Sobry do Dubrovnika odpływa o 6.30 i jest jedynym na dobę jaki kursuje na tej trasie. Nie możemy nie zdążyć...
        Jedziemy tak szybko jak to tylko możliwe. Chyba najszybciej od początku wyprawy. Nie zważam na podjazdy i jadę na maksa. Gabryśka o dziwo zupełnie nie odstaje... albo ona taka dobra albo ja taki słaby;) Bałem się, że nie zdążymy tymczasem 11km do portu pokonujemy w 40 minut mimo jednego bardzo długiego podjazdu. Dobrze jest poznać swoje możliwości:)
        Wsiadamy na prom i o 9.00 jesteśmy w Dubrovniku. Robimy zakupy w najbliższym Konzumie, zjadamy śniadanie w parku i kierujemy się na wschód. Zwiedzanie starego miasta zaplanowaliśmy na jutro. Dziś chcę dojechać do miejscowości Gruda:) Niestety kilka kilometrów za Dubrovnikiem zaczyna kropić. Postanawiamy zatrzymać się na kempingu w miejscowości Kupari. Będzie to dobra baza na jutrzejszy wypad do Dubrovnika. Wykupujemy bilety na 2 noclegi i rozbijamy namiot. Jak tylko się rozłożyliśmy deszczowe chmury zniknęły. Gotujemy zupę na kuchence i po 15 wyruszamy do Grudy.
        Gabrysia bez sakw, jak z częściowo wypełnioną przyczepką. Jedziemy bardzo szybko i po 45 minutach osiągamy Cavtat. Zwiedzamy pobieżnie miasto, przejeżdżamy wzdłuż plaży i jedziemy dalej opuszczając miasto przed 17. Godzinę później docieramy do miejscowości Gruda:) Gabrysia robi mi pamiątkowe zdjęcia przy znaku z nazwą miejscowości. Niestety samo miasteczko nie przedstawia się zbyt ciekawie. Zjadamy więc podwieczorek i o 18.30 ruszamy w drogę powrotną - zbiera się na deszcz a przed nami jeszcze 30km trasy. Przez kilka kilometrów jedziemy w lekkim deszczyku. Idealna pogoda dla rowerzysty. Jest bardzo ciepło. Ciało rozgrzane od wysiłku a z nieba lecą zimne kropelki wody:)
        O 20 na około 7km przed kempingiem podziwiamy pioruny nad Dubrovnikiem. Przekonany, że burza przejdzie bokiem rozstawiam statyw. Jest jednak zbyt jasno i nie udaje mi się zarejestrować błyskawic. Gabrysia pogania mnie, że powinniśmy uciekać przed zbliżającą się nawałnicą. No dobrze jedziemy dalej. Oczywiście kwadrans później wpadamy w sam środek burzy. Zastanawiam się co Gabryśka mi zrobi jeśli przeżyjemy... Krzyczy, że nie będzie dalej jechać. Ja z kolei krzyczę, że nie mamy wyboru - i tak nie mamy się gdzie schować... Chcąc nie chcąc jedzie za mną. Na szczęście przy drodze pojawia się przystanek autobusowy, w którym z radością się chowamy. Jesteśmy zupełnie przemoczeni ale jest dosyć ciepło. Przez wejście przystanku obserwujemy błyskawice co chwilę rozświetlające niebo.
        Pół godziny później deszcz ustaje - możemy jechać dalej. Jest już ciemno więc zapalamy czołówki i lampki na rowerach. O 21 jesteśmy na kempingu. Wypijamy po piwku, przebieramy się w suche ciuchy i zasypiamy.