Dzień 4. Kopenhaga - Roskilde. 53km         Wstajemy po 7. W mieszkaniu cisza, nie wiemy czy właścicielka wróciła do domu. Jedyny znak, że nie jesteśmy już sami to pozostawione buty na wycieraczce przed drzwiami. Wiedzieliśmy, że Ida pracowała do późna postanowiliśmy więc jej nie budzić. Zostawiliśmy tylko liścik z podziękowaniem, zamknęliśmy drzwi, a klucz wrzuciliśmy do środka przez otwór na listy. I tak oto nie widząc nawet właścicielki przenocowaliśmy za darmo w prywatnym mieszkaniu w samym centrum Kopenhagi:)         Pokonaliśmy znaną nam już trasę aż do Tivoli i przez most Langebro wjechaliśmy do wschodniej części miasta. Odnaleźliśmy Christianię i z lekkim niepokojem wjechaliśmy do środka. Dobrze, że kolega ostrzegł nas wcześniej aby nie robić tam żadnych zdjęć gdyż mieszkańcy tej dzielnicy, delikatnie mówiąc, nie życzą sobie fotografowania. Czasy świetności ruch hipisowski ma już dawno za sobą. Widać to było również w tej jakże oryginalnej dzielnicy. Mimo wszystko ludzie żyją tam na swój sposób, utrzymują się ze sprzedaży wytwarzanych przez siebie ozdób i pamiątek. Wszędzie pełno kolorowych napisów, graffiti i flag. Pełen luz:)         Zupełnie inaczej niż u nas - zaczynamy myśleć o tym, że czas ucieka, a my zwiedzamy zamiast szukać sklepu z mapami. W końcu nie mieliśmy żadnej (sic!) mapy Danii ani ustalonej trasy wyprawy. Zakup kilku przewodników okazał się ponad trzygodzinnym horrorem. Poprzedniego dnia w punkcie informacyjnym zdobyliśmy adres siedziby Duńskiej Federacji Rowerowej, gdzie mieliśmy nabyć mapy z przewodnikami. Niestety pomimo bardzo dobrej znajomości angielskiego przez panią sprzedawczynię, gorzej było u niej z kojarzeniem faktów;) Na moją prośbę o podanie mapy z trasą bałtycką pani stwierdziła, że takiej nie mają. Zaproponowała mi inne przewodniki, tyle że po duńsku lub niemiecku co oczywiście (poza mapą) byłoby dla nas bezużyteczne. Odesłała nas więc do księgarni - dała namiary na dwie największe w mieście twierdząc, że może tam będzie coś odpowiedniego. Niestety nic interesującego tam nie znaleźliśmy, oprócz wielkoskalowych map poglądowych nie nadających się do poruszania po kraju rowerem. Po paru godzinach nerwowego krążenia po mieście przy towarzyszącym nam deszczu zdecydowaliśmy się kupić przewodniki po niemiecku w siedzibie Federacji (samych map nie można było nabyć). Mimo wszystko kojarzyłem kilka słów z liceum co i tak było czymś w porównaniu ze znajomością duńskiego. Dla zasady postanowiłem jeszcze porozglądać się po regałach w sklepie. Jako że zapamiętałem wygląd reklamowanej w internecie książeczki, zwróciłem uwagę na półkę wypełnioną białymi okładkami. Oczywiście okazało się, że leży tam wszystko czego potrzebowaliśmy. Problem w tym, że powinienem zamiast angielskiej wersji nazwy trasy podać pani duńską - 'Ostersoruten'!!! Kiedy pokazałem jej o co chodzi tylko głęboko westchnęła. No cóż zdarza się. Mimo wszystko radość z pomyślnego zakończenia poszukiwań była na tyle duża, że nie miałem do niej pretensji. Tym bardziej że była bardzo uprzejma - bez problemu mogłem oddać zakupione wcześniej przewodniki po niemiecku i wymienić na inne angielskie, poza tym udzieliła nam szeregu informacji o podróżowaniu rowerem i duńskiej pogodzie. Przewodniki kosztowały ok. 60zł za sztukę więc w ramach oszczędności kupiliśmy 4 na 5 potrzebnych, bo wydawało nam się, że trasa ostatniego pokrywa się z jednym z poprzednich i damy radę bez niego. Już po kilku dniach jazdy nie żałowaliśmy ani złotówki wydanej na te książeczki:)         Trzeba przyznać, że są rewelacyjnie zredagowane. Wszystko przystępnie opisane, każda z tras głównych i lokalnych, wymienione są wszelakie ciekawostki warte obejrzenia znajdujące się na danej trasie. Dodatkowo miejsca noclegowe, dokładny kilometraż trasy, mapki centrum większych miast. Każdy dzień zaczynaliśmy później od przeglądania mapy z przewodnikiem i ustalania planu jazdy. Z czystym sumieniem mogę w tym miejscu napisać, że są absolutnie niezastąpione.         Po zakupach udajemy się do pobliskiego parku przeczekać padający dość mocno deszcz. Jemy kanapki i ruszamy w drogę do Roskilde. Po raz pierwszy na własne oczy (czy raczej nogi) możemy się przekonać, że ścieżki rowerowe w Danii to nie tylko domena dużych miast. Całą trasę z Kopenhagi do Roskilde pokonujemy właśnie jedną z takich ścieżek. Po drodze kilka razy musimy kryć się przed deszczem, przy okazji robimy zakupy.         Dojeżdżamy do Roskilde. Na rynku Gabrysia łapie gumę. Trochę męczarni przy ściąganiu opony i jedziemy szukać noclegu. Po drodze mijamy katedrę i muzeum wikingów. Jest późno więc zwiedzanie zostawiamy na następny dzień. Jako że w Danii panuje zakaz rozbijania się 'na dziko' musimy odszukać pole namiotowe. Zapytany przechodzień był bardzo zdziwiony faktem że szukamy właśnie TEGO pola namiotowego, gdyż jak nam wytłumaczył jest ono bardzo prymitywne. Choć jak sam przyznał ma jedną istotną cechę - jest darmowe:) Przy wjeździe do lasu zabieramy darmowy folder (z wodoodpornego papieru!) z zaznaczonymi ścieżkami spacerowymi i mapką parku. No cóż w Polsce pojemnik na takie foldery nie przetrwałby jednej nocy nie mówiąc o samych ulotkach... Zaczyna się ściemniać ale w ostatniej chwili docieramy na miejsce. A tam specjalnie przygotowane dla turystów drewniane 'mini domki'. Skoro mamy takie luksusy postanawiamy rozbić w środku namiot - przynajmniej w razie deszczu pozostanie suchy i nie trzeba będzie wieźć mokrego przez cały dzień. Fotografuję nocną scenerię zatoki i kładziemy się spać.
|
|