Dzień 6. Koge - Strandegard. 77km         Dziś pogoda jest łaskawsza. Po ósmej wyjeżdżamy z przypadkowego noclegu i wracamy do Koge. Jeszcze raz już na spokojnie zwiedzamy rynek i przystań. Robimy zakupy w Netto. To jak nas poinformowała pani z punktu informacyjnego duński odpowiednik Lidla. Obydwa sklepy jak zauważyliśmy mają najniższe ceny więc staramy się robić zakupy w jednym albo drugim. Ceny żywności i tak średnio 2 do 3 razy wyższe niż w Polsce. I znów Duńczycy zachwycają nas swoją pomysłowością. Każdy budynek supermarketu jest pod względem formy i kolorystyki możliwie najbardziej zbliżony do sąsiednich, najczęściej tradycyjnych zabudowań. Nieduży napis nad wejściem z nazwą sklepu, ściany pomarańczowe, dach czerwony. Wszystko pięknie wkomponowane w miejski krajobraz. Szok. Gdy przypomnę sobie nasze rodzime blaszane biedronki, teskacze, lerua merliny i lidle... Jak widać planowanie ładu przestrzennego w Danii jest na najwyższym poziomie.         Po jedenastej ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy cały czas trasą nr 9 prowadzącą wschodnim wybrzeżem Zelandii Południowej. 20 km za Koge robimy postój w miejscowości Gjorslev. Znajduje się tutaj zamek z XIV wieku - najstarszy zamieszkany w Danii. Podziwiamy budowlę z zewnątrz jedząc drugie śniadanie w otaczającym go parku. Parki takie mimo, że będące zazwyczaj własnością prywatną są w Danii ogólnodostępne. Uprasza się jedynie o zachowanie ciszy i nie niszczenie zieleni.         Po dwóch godzinach docieramy do Hojerup skąd podziwiamy klify Stevns Klint oraz dwa kościoły, z których jeden znajduje się tuż przy granicy lądu. Zbudowany został najwyraźniej za blisko gdyż na początku XX wieku jego prezbiterium zawaliło się i 'spadło' do morza... W tym miejscu doświadczyliśmy najwyraźniej zmienności panującej tutaj pogody. Gdy wchodziliśmy do wnętrza kościoła chowaliśmy się przed deszczem, po kilku minutach zwiedzania wychodziliśmy już przy świecącym słońcu:)         Dalej na trasie minęliśmy zdemilitaryzowaną strefę wojskową z wystawionymi do oglądania pojazdami bojowymi, ruchomymi radarami, wyrzutniami rakiet i czołgami. Nie mogłem sobie odmówić oddania kilku strzałów...       O godzinie 19 dojeżdżamy do klasztoru Vemmetofte otoczonego ogrodem i zabudowaniami gospodarczymi. Szybkie zwiedzanie kompleksu i jedziemy na poszukiwanie miejsca oznaczonego w przewodniku magicznym namiocikiem. Po drodze mijamy jeden z pierwszych 'przydrożnych sklepów', będących stałym elementem duńskich dróg. Sklepy takie to nic innego jak wyłożone na stołach, przyczepkach lub specjalnych budkach przedmioty na sprzedaż. Głównie owoce i warzywa. Niezwykłość ich polega na tym, że nie ma tam żadnego sprzedawcy a interes ubija się biorąc wybrany produkt i wrzucając wypisaną na nim należność do słoika. Po raz kolejny okazuje się jak wiele różnic jest między naszymi krajami. Może zbyt dużo narzekania w moim przypadku ale czy można sobie wyobrazić tego typu sprzedaż w kraju nad Wisłą? Pokażcie frajera, który wrzuci pieniądze za towar przez nikogo nie pilnowany... albo co więcej zostawi w spokoju stojący przy drodze słoik z gotówką;) Chyba można to już nazwać szokiem kulturowym:)       W miejscowości Strandegard odnajdujemy darmowe pole biwakowe znajdujące się nie więcej niż 20 metrów od morza. Znów upychamy namiot w mini domku, szybka kolacja z kuchenki turystycznej i kładziemy sie spać.
|
|