[ Wstecz - Dania 2008 ]  [ 1 ]  [ 2 ]  [ 3 ]  [ 4 ]  [ 5 ]  [ 6 ]  [ 7 ]  [ 8 ]  [ 9 ]  [ 10 ]  [ 11 ]  [ 12 ]  [ 13 ]  [ 14 ]  [ 15 ]  [ 16 ]  [ 17 ]
Dzień 7. Strandegard - Hvideklint. 67km

      Znów pada. Powoli zaczynamy się przyzwyczajać, że wieczorne myśli o s łonecznym poranku to raczej niespełniające się w  Danii marzenia. Rytuał pakowania się i przygotowywania śniadania odbywa się więc nieśpiesznie.
        O godzinie 11 wypogadza się zupełnie. Nie mogę przegapić takiej okazji i fotografuję wybrzeże oraz pobliską farmę. Do tego też już się przyzwyczaiłem - wyciągam aparat kiedy tylko pojawia się choć trochę słońca. Nigdy nie wiadomo kiedy znów to nastąpi;) Z tego samego powodu czym prędzej ruszamy w drogę.
        Przed 13 dojeżdżamy do Praesto nazywanego Perłą Południowej Zelandii. Odpoczywamy chwilę nad zatoką, potem przejeżdżamy przez starówkę. Po godzinie zwiedzania ruszamy w dalszą drogę. Cały czas kierujemy się 'dziewiątką' w kierunku wyspy Mon. Na tym odcinku nie mamy zaznaczonych w przewodniku żadnych ciekawostek do obejrzenia. Typowe duńskie widoki. Pola, morze na horyzoncie i zabudowa z tzw. muru pruskiego. Po drodze dominują tego rodzaju domy, nowych praktycznie nie zauważamy. Większość pięknie odmalowana, kolory to głównie: biały, żółty, czerwony i pomarańczowy. Dachy kryte słomą. W oknach nie ma firanek za to zwykle różnego rodzaju ozdoby - figurki, suszone kwiaty itp. Domostwa zadbane, wokół panuje porządek.
        Docieramy do miejscowości Kalvehave. Znów zaczyna padać deszcz. I to całkiem mocno. Robi się nieprzyjemnie zimno. A my na dodatek właśnie będziemy przejeżdżać przez wysoki most łączący Zelandię z wyspą Mon. Na moście hula wiatr ale nie mogę odmówić sobie zrobienia choć kilku ujęć widoku z góry. Genialne uczucie, stoimy kilkanaście metrów nad powierzchnią morza, z dołu dociera szum fal, szkoda że pogoda jest taka fatalna.
        Po godzinie jazdy w deszczu jesteśmy w Stege. Na szczęście przestaje padać. Jest już jednak wpół do siódmej więc na szybkości przejeżdżamy przez starówkę, pod XV wieczną bramą i zawracamy na zachód szukać noclegu. Dojeżdżamy do Tovelde ale tamtejsze pole biwakowe nie przypadam nam do gustu - to po prostu kawałeczek skoszonego trawnika przy głównej drodze. Wolimy trochę bardziej ustronne miejsca ruszamy więc dalej szukać kolejnego 'namiociku' namalowanego na mapie. Niestety pola te są zaznaczone głównie na mapie, w terenie nie ma żadnych drogowskazów jedynie miniaturowe tabliczki wielkości dłoni w miejscu gdzie pole się znajduje.
        Robi się coraz ciemniej a my nie możemy znaleźć miejsca noclegowego. Pytamy okolicznych mieszkańców ale nikt nie wie gdzie takie coś się znajduje! W końcu jeden starszy mężczyzna stwierdza żebyśmy nie szukali bo i tak pewnie nie znajdziemy a przecież możemy rozbić namiot w jego ogrodzie. Co skwapliwie czynimy:) Chwilę rozmawiamy. Dowiadujemy się, że kupili dom na Mon z żoną kiedy już byli na emeryturze kilka lat temu. Żyją sobie tu spokojnie, wieczorami spacerują przy morzu albo pielęgnują ogród. Wesołe jest życie staruszka w Danii:) Zmęczeni chowamy rowery pod przydomową wiatę i wskakujemy do śpiworów.

Poprzedni dzień       Do góry       Następny dzień