Dzień 10. Maribo - Taars. 55km         Znów cały ranek pada. Nie bardzo wiemy co robić dalej, powtórka z rozrywki z wczoraj? O 11 nagle wypogadza się. Zrywamy się z namiotu i wystawiamy mokre ubrania na słońce. Suszymy karimaty, śpiwory, ręczniki i co tylko się da. Z całkowicie mokrymi rzeczami biegniemy do budynków sanitarnych i tam przy pomocy suszarek doprowadzamy ciuchy rowerowe do stanu używalności. O 12 kończy się 'doba kempingowa' ale dogadałem się z panią z recepcji, że ze względu na pogodę i nasze mokre ubrania potrzebujemy trochę więcej czasu na pakowanie. Nie widziała problemu:) Wszystko pięknie się wysuszyło i o 3 ruszamy w drogę.         Pomimo spóźnienia nie możemy odmówić sobie zerknięcia na centrum Maribo. Jedziemy więc na krótki rekonesans. Obowiązkowe zdjęcia ciekawych zabudowań, ratusza i fontanny w postaci nagiej kobiety. Wyjeżdżamy z miasta i pędzimy na zachód. Pierwotny plan poruszania się ciekawszą trasą nr 8 musieliśmy zmodyfikować ze względu na późną porę wyjazdu.         Jedziemy teraz lokalną trasą nr 30. Jest pochmurnie ale dosyć ciepło (jak na Danię;)). Wpadamy na ścieżkę ciekawie ozdobioną kulistymi krzakami po obu stronach. Następnie mijamy typowe w tych stronach duże gospodarstwa rolne tzn. spore domostwo z budynkami gospodarczymi w tradycyjnym stylu wraz z nowoczesnymi olbrzymimi halami i zbiornikami na zboże. Z gospodarstwa wybiega duży żółty pies i biegnie radośnie w naszą stronę. Towarzyszy nam przez kilka następnych kilometrów biegając wokół nas i kilkakrotnie omal nie wpadając pod koła rowerów:) Mijamy przydrożne sklepy, nie oferujące jak do tej pory owoców ale będące po prostu targami staroci. Wystawiono stare lampy, lalki, łyżworolki, dywan. W miejscowości Halsted mijamy zabytkowy klasztor. Niestety tabliczka z napisem 'Privat' zabrania wstępu, choć przewodnik zachęcał do zwiedzania.         Wjeżdżamy do Nakskov. To bez wątpienia najbrzydsze miasto przez jakie przejeżdżaliśmy do tej pory. Od samych przedmieść witają nas sześcienne bryły nieciekawych zabudowań. Nad miastem górują kominy i silosy - widać, że to miasto robotnicze. Choć samo centrum jak starówka każdego duńskiego miasta bardzo ładne. Nietypowe wąskie uliczki wciśnięte między domy naprawdę urzekają. Nocą gdy wiszące na domach latarnie rozpalają się musi być zapewne bardzo klimatycznie. Z daleka obserwujemy zadokowanego niemieckiego U-bota z czasów II wojny światowej (obecnie zamienionego na muzeum) i kierujemy się w stronę oddalonej o 10km miejscowości Taars.         Na miejscu jesteśmy po 19. Tam szybko odnajdujemy pole namiotowe i za 50 koron wykupujemy nocleg. W blaszanym baraku dwóch starszych panów (jak żywcem wyjętych ze starych fotografii ludzi morza - ogorzałych, z bujnym zarostem, brakowało im tylko fajek) sprzedaje mi bilet. Jeden z nich wręcza mi ponadto klucz od toalety i... rolkę białego papieru toaletowego. Full wypas;)         Gdy już się ściemniło po rozłożeniu namiotu, kolacji i prysznicu strzelam kilka fotek portu rybackiego i jachtowego zarazem przy którym położone jest nasze pole namiotowe oraz portu po przeciwległej stronie zatoki, z którego jutro rano wypłyniemy promem na wyspę Langeland.
|
|