Dzień 11. Taars - Langemark. 64km         7.00 rano. Nie pada!!! Korzystamy z przyportowej łazienki i toalety klasy C. Kończymy pakowanie. Po drugiej stronie zatoki kolejka samochodów i wpływający do portu prom, na który i my chcemy się dostać. Co prawda promy odpływają co godzinę ale zważywszy na sprzyjającą pogodę nie mamy zamiaru tracić ani chwili na niepotrzebne czekanie. Zrywamy się więc i w tempie jakiego podczas całej wyprawy jeszcze sobie nie narzuciliśmy przejeżdżamy 2,5km dzielące nas od portu. Kupujemy 2 bilety po 80 koron i w ostatniej chwili wjeżdżamy na pokład. Za nami dosłownie kilka samochodów i prom rusza. To że nie pada to szczęście ale nie znaczy to też, że świeci słońce;) Niebo pełne ciężkich chmur więc i widoki ze statku nieciekawe. Wchodzimy na zadaszony pokład i korzystając z chwili wolnego czasu spisujemy dziennik podróży.         Po niecałych trzech kwadransach jesteśmy na wyspie Langeland a dokładniej w mieście Spodsbjerg. Wyspa jest rozciągnięta południkowo na kilkadziesiąt kilometrów ale my przejeżdżamy ją wszerz - a to tylko 11km. Cały czas podążamy trasą nr 8. Zjeżdżamy z niej tylko na chwilę aby obejrzeć centrum miasta Rudkobing. Znów piękna starówka, zwiedzamy kościół, podziwiamy zabytkowy wiatrak. Ulice handlowe zastawione są towarem. Taki zwyczaj - przy każdym sklepie poustawiane regały z przedmiotami w promocji;) Jeszcze zakupy w Netto i wracamy na trasę kierując się na zachód.         Z wyspy Langeland przejeżdżamy na maluteńką wyspę Sio a z niej na wyspę Tasinge. Wszystkie trzy ww wyspy połączone są ze sobą kolejno mostami. Pierwszy z nich ma konstrukcję łukową: najpierw jedziemy pod górkę a potem z górki;) Po raz kolejny towarzyszy nam wspaniałe uczucie jazdy nad pełnym morzem:). Szkoda tylko, że znowu w takim momencie pogoda nie dopisuje i widoczność jest mocno ograniczona.         Na wyspie Tasinge przejeżdżamy przez Valdemarsslot, zespół pałacowo-muzealny z dużym stawem gdzie doświadczamy małego deja vu - ktoś zabawnie wybudował dwa identyczne olbrzymie budynki, przez które na dodatek można przejechać. Nam się to nie udaje ze względu na odbywający się właśnie remont. Przejeżdżamy również przez prześliczne miasteczko Troense z XVIII wieczną tradycyjną zabudową.         Następnie wjeżdżamy na most łączący wyspy Tasinge i Fionię. Most zbudowany nad zatoką Svendborg a z niego widok na miasto o tej samej nazwie. Jest tak zimno i siąpi deszcz, że postanawiamy jechać dalej nie zaglądając na starówkę Svendborga. Bodajże drugi raz od początku wyprawy gubimy drogę. Krążymy dobre 15 minut zanim znajdujemy tabliczki z numerem naszej trasy. Pada więc robimy przerwę na kanapki pod rozłożystym drzewem. Po chwili ruszamy.         Przejeżdżamy przez Rantzausminde oraz Ballen i powoli rozglądamy się za noclegiem. Standardowo oznaczony w przewodniku namiocikiem dziki kemping jest ciężki do odszukania. Po czasie jednak znajdujemy. Trzeba dobrze wytężać wzrok - za całą informację o miejscu noclegowym służy postawiony między krzakami drewniany słupek wysoki może na 1,5 metra z malutkim symbolem namiotu na niebieskim tle. Pole biwakowe okazuję się być prywatne. Kosztuje 20 koron za osobę. Gospodarz informuje nas, że w tej części kraju większość pól jest prywatna. Zagadnięty o ciągły wiatr i deszcz (mimo rad przewodnika, że pogoda nie jest najszczęśliwszym tematem do rozmowy - Duńczycy i tak są przyzwyczajeni) pan stwierdza, co następuje: 'I am tired and annoyed';). Potem prowadzi nas na miejsce - pole namiotowe to nic innego jak jego ogród, który postanowił udostępniać turystom za niewielką opłatę (nawet jak dla nas, a co dopiero dla Duńczyków - 20 koron to ok 10zł, czyli nie więcej niż w Polsce). Prezentuje również staromodny kibelek oraz ostrzega nas, że jeszcze dziś wieczorem ma u niego zjawić się wycieczka szkolna. Faktycznie niedługo potem na pole zawitała grupa około 20 osób. Wbrew obawom nie hałasują zbytnio, zresztą i tak zmęczeni szybko zasypiamy.
|
|