Dzień 12. Langemark - Sonderby Bjerge. 66km         Wstajemy tuż po 7. Na śniadanie ogórkowa z ryżem. Idę nabrać wody na herbatę i widzę, że gnojki z prywatnej szkoły śpią pokotem na ziemi w samych śpiworach! Nad nimi rozciągnięta prowizorycznie folia na jakichś kijach. Może Duńczycy faktycznie są przyzwyczajeni do deszczu;) Przychodzi gospodarz i proponuje nam prysznic ale odmawiamy. Co do pogody informuje nas, że będzie 'little rain'. Mamy nadzieje, że oznacza to faktycznie mały deszcz... kto wie, co tutaj uważa się za 'little rain' ;).         Opuszczamy nasze miejsce noclegu o 9. Dwie godziny później jesteśmy już na przedmieściach Faaborga. Kupujemy drożdżówki z czekoladą po 10 koron i w zwyczajowej przerwie na przeczekanie deszczu zjadamy je ze smakiem w pobliskim lesie. Gdy deszcz słabnie zjeżdżamy nieco ze ścieżki nr 8 aby zobaczyć Kaleko Molle - jeden z najstarszych zachowanych młynów w Danii. Jest to młyn wodny z XVII wieku. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że teren jest zamknięty. Nie po to nadrabiamy kilometry żeby teraz oglądać zabytek zza płotu. Obchodzę ogrodzenie i okazuje się, że z drugiej strony można swobodnie wejść. Robię obowiązkowe zdjęcia:).         Dojeżdżamy do centrum Faaborga. Wykupujemy bilet wstępu na wieżę kościelną aby spojrzeć na panoramę miasta. Pani w recepcji niezwykle zdziwiona widokiem turystów na rowerach z jakże odległej Polski;) Początkowo bardzo oschła, dowiedziawszy się skąd jesteśmy od razu stała się miła i nawet zaproponowała, że może opowiedzieć nam historię miasta. Grzecznie odmawiamy - śpieszymy się. Podziwiamy miasto z wysokości, widok świetny. Jedziemy jeszcze rozejrzeć się po centrum - tradycyjnie starówka prześliczna. Jako że w końcu zza chmur wyszło słońce - kolorowe fasady budynków prezentują się rewelacyjnie! Kierujemy się stronę portu - słońce świeci już na maxa. Aparat tylko na to czekał - fotografujemy zatokę, jachty, prom a nawet rolkarzy, którzy z okrzykami 'PAPARAZZI!!!' machają do nas aby i ich uwiecznić na zdjęciu;) Fotografujemy i siebie nawzajem - w końcu przydało by się znaleźć choć na kilku zdjęciach z wyprawy;) Ja nie lubię uwieczniać siebie na zdjęciach, bardziej interesuje mnie otoczenie w jakim się znajduję. Podczas wyprawy w obcym kraju wszystko jest ciekawe więc kończy się to tym, że ciężko potem udowodnić, że tam faktycznie byłem;)         W Faaborgu mieliśmy odbić z trasy nr 8 na lokalną 60 ale zachęceni przez opisy w przewodniku postanowiliśmy jechać dalej 'ósemką' do miejscowości Horne aby zwiedzić znajdujący się tam niezwykły kościół. Po kilku kilometrach gdy tylko budowla wyłania się zza drzew wiemy, że była to bardzo dobra decyzja:) Horne Kirke naprawdę robi wrażenie! Sama miejscowość Horne została założona jeszcze w czasach Wikingów i swego czasu była największą duńską wsią. Stąd tak duże rozmiary stojącej tutaj świątyni, będącej jednocześnie jedyną w Danii, (poza Bornholmem) świątynią okrągłą. Dzisiaj kościół jest kombinacją pierwotnej okrągłej bryły i dobudowywanych w późniejszych czasach części - jak widać na poniższych zdjęciach. Obfotografowuję zabytek z każdej strony i ruszamy w dalszą drogę.         Jedziemy na północ, bodajże pierwszy raz poza wyznaczonymi trasami rowerowymi. O godzinie 16 dojeżdżamy do Stensgaard gdzie kierujemy się w stronę parku. Tam zasiadamy na śnieżnobiałej ławeczce i robimy przerwę na podwieczorek. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej na zachód. Przejeżdżamy przez Faldsled i włączamy się na trasę nr 60. Po drodze zerkamy jeszcze na pałac Hagenskov otaczający go zespół zabudowań gospodarczych w formie litery C. Każde z trzech ramion tej zabudowy jest długie na kilkadziesiąt metrów.     Jest po 19 więc rozpoczynamy poszukiwania noclegu. Po raz kolejny poszukiwania 'namiociku' z mapy przedłużają się w nieskończoność. Wpierw zapytani o drogę starsi państwo z volkswagena każą nam zawrócić i jechać za sobą. Jadą bardzo powoli i kierując się swoim przewodnikiem prowadzą nas w kierunku miejscowości Aa (niezła nazwa;)). Przejeżdżaliśmy już tamtędy i wiemy, że znajduje się tam pole kempingowe na które nie wjeżdżaliśmy bo szukamy tańszej alternatywy. Machamy więc dziadkom, żeby się zatrzymali i tłumaczymy, że nie chcemy tam nocować. Niestety pani nie rozumiała co znaczy 'too expensive' i nie mogła się nadziwić, że nie chcemy tam nocować. Stanęło na tym, że nam się tam nie podoba i już;) Koniec końców rezygnujemy z ich pomocy ale na odchodne dowiadujemy się jeszcze, że syn państwa mieszka w naszym kraju 'with Polish women' ;) Nazwy miejscowości pani nie była w stanie wymówić, jedyne co udało mi się z niej wydusić, to że jest to gdzieś '300km from Warsaw':)       Pytamy więc mieszkańców pobliskiego domu. Początkowo twierdzą, że tutaj nie ma żadnego pola namiotowego. Dopiero gdy wspominam, że to może być jakieś malutkie prywatne to przypominają sobie, że przecież sąsiedzi spod nr 24 mają takie pole u siebie w ogrodzie. Bingo:) Dojeżdżamy do naszego dzisiejszego celu podróży. Wita nas uśmiechnięta kobieta i objaśnia wszystko doskonałą angielszczyzną. Miejsce gdzie możemy rozbić namiot pokazują nam może 6 letnia dziewczynka i jej niewiele starszy brat. Nocleg znów taniutki - 20 koron od osoby. Korzystamy z kuchni i prysznica:) I jeszcze zabawna sytuacja na zakończenie udanego dnia (dużo słonecznych momentów i kilka niezłych zdjęć). Kiedy krzątam się po kuchni do domu wchodzi mama dzieciaków i na moje swobodne 'hello' odpowiada wytrzeszczem oczu haha;) Szybko wyjaśniam, że jesteśmy turystami i śpimy obok w namiocie. Widocznie nie za często ktoś tutaj nocuje bo kobieta dopiero po chwili zrozumiała co jest grane, odetchnęła i zaczęła się śmiać:)
|
|