Dzień 15. Skibelund - Lojt Kirkeby. 73km         Budzimy się po 7. Dzień jak co dzień = pada deszcz. Cały ranek znów spędzamy w namiocie. Dopiero przed 11 poprawia się na tyle, że pakujemy manatki i ruszamy na trasę. Po kilku kilometrach wypogadza się. Jedziemy szybko i po 2 godzinach docieramy do miejscowości Fjelstrup, gdzie podziwiamy zabytkowy wiatrak - Sillerup Molle. I znów niesamowita zmiana pogody. Gdy z daleka zobaczyliśmy wiatrak świeciło słońce, gdy podjechaliśmy bliżej żeby zrobić zdjęcia JESZCZE świeciło. Po 5 minutach gdy chciałem mieć zdjęcie na jego tle, na niebie były już same ciężkie chmury!         Jedziemy dalej trasą nr 5 wzdłuż wschodniego wybrzeża Jutlandii. Po drodze podziwiamy pasące się stada koni. Mijamy położony z dala od jakichkolwiek zabudowań kościół Vonsbaek Kirke. Robimy sobie chwilę przerwy podglądając jak miejscowi umilają sobie czas strzelając do rzutków:) Całe mnóstwo ludzi, głównie mężczyzn zjechało się na jednym z zaoranych pól i napierają ze strzelb do wystrzeliwanych z przyczepy rzutków zapisując wyniki każdego z uczestników. Widać, że to grubsza sprawa, pewnie jakiś cykliczny turniej.         Po 14 pogoda robi się w końcu słoneczna, tak jak przystało na sierpień:) Powoli zbliżamy się do miasta Haderslev. W mieście zabawiamy ponad godzinę, zwiedzając i rozkoszując się wysoką temperaturą;) Kolejny raz musimy przyznać, że miasta Danii są niezwykle ładne. Kolorowe kamienice, jeziorko w centrum, wszystko odnowione i zadbane. Opieka nad zabytkami, dbałość o czystość, organizacja ruchu, mnóstwo terenów rekreacyjnych to tylko niektóre rzucające się od razu w oczy cechy tutejszych miast. Wszędzie pełno spacerowiczów, małe dzieci biegają gdzie popadnie. Gdyby nie pogoda, można by pomyśleć, że Dania to najlepsze do zamieszkania miejsce na ziemi;)         Po 16 z żalem opuszczamy Haderslev. Podążamy teraz cały czas na południe 'piątką'. Mijamy miejscowość Hoptrup Kirkeby. Jeden z większych podjazdów od początku wyprawy, z trasy podziwiamy widok na jezioro Slib.         O 18 zbliżamy się znów do wybrzeża, konkretnie do zatoki Genner Bugt. Takie zatoczki, z molo i jachtami to stały element krajobrazu podczas naszej podróży. Pomimo tego po raz kolejny zachwycamy się widokiem. Tym bardziej, że pięknie świeci popołudniowe słońce. Jak na złość rozładowuje mi się bateria w aparacie a zapasowa chyba się zepsuła. Pilnowałem przecież aby cały czas jedna była pełna w rezerwie, a zmiennik nie chce działać. Od razu dzwonię do pierwszego z brzegu domu, z prośbą o ładowanie. Wprawdzie nikt za bardzo nie rozumie po angielsku ale aparat w połączeniu z ładowarką i baterią w dłoni plus solidna gestykulacja pozwalają mi podpiąć sprzęt do kontaktu. Niestety po godzinie kiedy wyjmuję baterię, z nieba zniknęły białe chmurki a słońce schowało się za lasem. Nici z pięknych zdjęć.         Jedziemy jeszcze kilka kilometrów i musimy rozpocząć poszukiwanie miejsca na nocleg. Dojeżdżamy do Lojt Kirkeby. Nie ma w okolicy żadnych kempingów ani pól namiotowych. Musimy znów radzić sobie sami. Dopiero za czwartym czy piątym razem udaje nam się uzyskać zgodę na rozbicie namiotu na czyjejś posesji. Trzeba powiedzieć, że Duńczycy są bardzo mili i uśmiechnięci ale kiedy prosi się o konkretną pomoc nie różnią się w niczym od innych nacji. Trzeba się trochę nagimnastykować zanim znajdzie się nocleg.         Ustawiamy namiot przy żywopłocie w mało komfortowym miejscu tuż przy skrzyżowaniu dróg. Tam pozwolił na to gospodarz. Drogi nie są ruchliwe ale jednak mógł wybrać bardziej dogodne miejsce...         Jako że to przedostatni dzień wyprawy jemy 'imprezową' kolację. Chipsy barbecue i duńskie piwo Tuborg. Chipsy niedobre, a piwo takie sobie. I ta olbrzymia puszka 0,33 litra;)
|
|