Dzień 1.
CAP CORSE. Bastia - Erbalunga - nocleg 4km przed Macinaggio. Gdy już wszystko złożone i nasmarowane ruszam na próbny rekonesans. Ciężko i okropnie buja na boki! Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie jechałem tak obciążonym rowerem (pełne sakwy + przyczepka). Przez chwilę zastanawiam się czy będę w ogóle w stanie tak jeździć - nie mogę utrzymać równowagi... Na szczęście po kilkuset metrach nabieram wprawy i już wiem, że będzie dobrze:) Pytam kilku Włochów o port skąd odpływają promy na Korsykę ale oczywiście nikt nie mówi po angielsku. W końcu jakoś udaje mi się dotrzeć do bileterni Moby Lines. Pani w okienku mówi tylko po włosku - zdejmuje więc ze ściany kalendarz a ja palcem wskazującym określam datę wypłynięcia oraz powrotu;) 9.30 wsiadam na prom. Rejs dłuży się niemiłosiernie - trwa 4h. Obowiązkowa wizyta w toalecie - należy wykorzystać ostatnią szansę na cywilizowany wychodek;) Na początku wyspa wita mnie podjazdem ale daję radę. Po 5km docieram do Miomo i jadę spojrzeć na pierwszą na mojej trasie wieżę genueńską (w roku 1530 panująca na Korsyce Genua wzniosła sieć 85 takich wież strażniczych wzdłuż wybrzeża wyspy). W środku wieży widzę nabijających na pręt ubitą świnię sporych rozmiarów. Chwilę potem świnia zawisa nad paleniskiem. Oblizując cieknącą ślinę robię pamiątkowe zdjęcie i ruszam dalej... Po 2 godzinach przerwa na przekąskę. Jadę. Widoki przyjemne - zatoczki, domy postawione gdzieś wysoko na zboczach... Mam nadzieję, że sprawdzi się i druga informacja o Cap Corse - że jest tu ładnie ale po przejechaniu półwyspu będzie jeszcze piękniej :) O 18 spotykam rowerową parę z Gdańska - Elę i Kamila, chwilę gawędzimy, wymieniamy się emailami, robimy zdjęcia i... ruszamy dalej. W ciągu minuty są już spory kawałek przede mną. Teraz zdaję sobie sprawę z tego jak wolno jadę;) O 21.10 siedzę już w namiocie. Przed snem podziwiam jeszcze oświetloną księżycowym blaskiem zatokę. I w tych pięknych okolicznościach przyrody kładę się spać...
|
|