[ Wstecz - Korsyka 2010 ]  [ 1 ]  [ 2 ]  [ 3 ]  [ 4 ]  [ 5 ]  [ 6 ]  [ 7 ]  [ 8 ]  [ 9 ]  [ 10 ]  [ 11 ]  [ 12 ]  [ 13 ]  [ 14 ]  [ ... ]
Dzień 1.
CAP CORSE. Bastia - Erbalunga - nocleg 4km przed Macinaggio.
d = 30,4km.     t = 2h 31m.     max = 34,0km/h.
         Punktualnie 6.30 autobus przyjeżdża do Livorno. Wysiadam jako ostatni. Wyrzucam sprzęt na przystanek i rozpoczynam mozolne składanie go w całość. Zajmuje mi to trochę czasu. Ludzie bacznie mi się przyglądają;) Podczas składania części ucinam sobie pogawędkę z jedną z Polek z autobusu, która jak wszyscy pasażerowie, oprócz mnie, przyjechali tutaj do pracy...
         Gdy już wszystko złożone i nasmarowane ruszam na próbny rekonesans. Ciężko i okropnie buja na boki! Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie jechałem tak obciążonym rowerem (pełne sakwy + przyczepka). Przez chwilę zastanawiam się czy będę w ogóle w stanie tak jeździć - nie mogę utrzymać równowagi... Na szczęście po kilkuset metrach nabieram wprawy i już wiem, że będzie dobrze:)
         Pytam kilku Włochów o port skąd odpływają promy na Korsykę ale oczywiście nikt nie mówi po angielsku. W końcu jakoś udaje mi się dotrzeć do bileterni Moby Lines. Pani w okienku mówi tylko po włosku - zdejmuje więc ze ściany kalendarz a ja palcem wskazującym określam datę wypłynięcia oraz powrotu;)
         9.30 wsiadam na prom. Rejs dłuży się niemiłosiernie - trwa 4h. Obowiązkowa wizyta w toalecie - należy wykorzystać ostatnią szansę na cywilizowany wychodek;)
         Przed 14 wysiadam w Bastii. JESTEM NA KORSYCE!!! Chciało by się powiedzieć - nareszcie:) Od razu udaje mi się odszukać supermarket Geant, robię zakupy i 14.22 oficjalnie - ruszam na szlak! Zwiedzanie miasta zostawiam sobie na ostatni dzień wyprawy. Teraz myślę tylko o tym, żeby jechać. Miesiące oczekiwania, tygodnie planowania, kilkanaście dni nerwowych przygotowań, 20 godzin w autobusie, 4.5 godziny na promie... Kiedy w końcu siedzę w siodełku całe napięcie opada:)
         Na początku wyspa wita mnie podjazdem ale daję radę. Po 5km docieram do Miomo i jadę spojrzeć na pierwszą na mojej trasie wieżę genueńską (w roku 1530 panująca na Korsyce Genua wzniosła sieć 85 takich wież strażniczych wzdłuż wybrzeża wyspy). W środku wieży widzę nabijających na pręt ubitą świnię sporych rozmiarów. Chwilę potem świnia zawisa nad paleniskiem. Oblizując cieknącą ślinę robię pamiątkowe zdjęcie i ruszam dalej...
         O 15.30 zwiedzam kościół w Lavasinie. Trasa łagodna - droga raz po raz wznosi się i opada, bez ciężkich podjazdów. Sprawdza się wyszukana przed wyprawą informacja, że objazd półwyspu Cap Corse jest idealny na rozpoczęcie rowerowego zwiedzania Korsyki.
         Po 2 godzinach przerwa na przekąskę. Jadę. Widoki przyjemne - zatoczki, domy postawione gdzieś wysoko na zboczach... Mam nadzieję, że sprawdzi się i druga informacja o Cap Corse - że jest tu ładnie ale po przejechaniu półwyspu będzie jeszcze piękniej :)
         O 18 spotykam rowerową parę z Gdańska - Elę i Kamila, chwilę gawędzimy, wymieniamy się emailami, robimy zdjęcia i... ruszamy dalej. W ciągu minuty są już spory kawałek przede mną. Teraz zdaję sobie sprawę z tego jak wolno jadę;)
         Może powoli ale do przodu:) Przed 20.00 po 3 próbie udaje mi się znaleźć idealną miejscówkę na nocleg. Co prawda prowadzi do niej wąska ścieżyna, zarośnięta kolczastymi krzakami a pod koniec trzeba się przedrzeć przez kilka głazów ale jeśli uda się tam dotrzeć powinno być cudnie. Najtrudniejsze z całego zadania okazuje się i tak wyczekanie momentu, w którym będę mógł niepostrzeżenie z lądu (samochody) i morza (pływające nieopodal łodzie) dostać się na mój pierwszy korsykański nocleg.
         O 21.10 siedzę już w namiocie. Przed snem podziwiam jeszcze oświetloną księżycowym blaskiem zatokę. I w tych pięknych okolicznościach przyrody kładę się spać...
Do góry       Następny dzień