Dzień 2.
CAP CORSE. Macinaggio - Rogliano - Centuri - nocleg 5km przed Pino.
d = 36,3km. t = 3h 24m. max = 39,0km/h.
Wstaję o 6.00. Co prawda budzik dzwonił wcześniej ale ciągle było ciemno. Zadowolony z takiego wypasionego noclegu przyrządzam na kuchence rosół z makaronem i ryżem. W międzyczasie fotografuję. Kiedy zabieram się za wlanie zupy do żołądka dostrzegam wygrzewającego się pół metra ode mnie węża... Szybko rezygnuję z jedzenia w tym miejscu;)
7.45 wychodzę raźnie z mojej kryjówki. Przenoszę rozłożony na części sprzęt przez głazy, przedzieram się przez chaszcze i już przy głównej drodze składam wszystko w całośc. Kiedy tylko kończę przejeżdżają obok mnie Ela z Kamilem. Chwilę rozmawiamy po czym znowu znikają mi za zakrętem...
Pół godziny później osiągam Macinaggio. Nabieram wody ze stojącej na placu w centrum wsi fontanny czy też bardziej ujęcia wody (która prawie na całej Korsyce jest zdatna do picia). Chcę ruszyć dalej ale nie mogę... W tylnej oponie brak powietrza. Hmm, kupiłem przecież super, hiper, drogie, nieprzebijalne, polecane przez profesjonalistów opony więc co jest grane?! Ściągam oponę i okazuje się, że to nie wina opony a dętki. Pękła tuż przy wentylu tak jakby ktoś próbował ten wentyl odgiąć aż w końcu oderwał się od dętki. Super, że to nie opona ale co z resztą dętek (wszystkie kupione razem, ten sam model). Mam nadzieję, że tylko ta jedna miała taki feler...
Wymieniam dętkę i jadę. Kilkaset metrów dalej market - zatrzymuję się na zakupy. Proszę odpoczywającyh przy sklepie bikerów z sakwami o przypilnowanie mojego sprzętu. Okazuje się, że jadą z Niemiec a mieszkają w Gorlitz, czyli Zgorzelcu:) Przyjechali tutaj z domu na rowerach a mają zamiar objechać Korsykę i część Sardynii a potem wrócić do Niemiec pociągiem z Rzymu. Na wszystko mają 50dni. Ambitny plan...
Ruszam dalej w kierunku zachodniego wybrzeża Cap Corse. Będzie stromo. Kamil ostrzegał mnie, że to jeden z nacięższych podjazdów na ich całej trasie. 12km podjazdu o sporym nachyleniu.
Niezrażony jadę. Doganiają a potem wyprzedzają mnie Niemcy. W międzyczasie robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i wymieniamy emailami.
Po chwili decyduję się zboczyć z głównej trasy w kierunku Rogliano. Na pewno będzie stromo. ...I jest. Nawet bardzo. Ostatni odcinek do 'centrum' wsi pokonuję pieszo. Widoki przepiekne. Wiem już, że zmiana planu to była dobra decyzja i trud został nagrodzony:) Miejscowość położona cudownie na zboczu, domy poupychane jeden obok drugiego. Zapewne to normalne na Korsyce ale z takimi widokami to 'mój pierwszy raz' tutaj i jestem po prostu zachwycony...
Jest niedziela, dzwony w kościele biły już jakiś czas temu ale nie dałem rady podchodzić szybciej. O 11.00 wchodzę do kościoła by uczestniczyć we mszy. No cóż lepiej w połowie niż wcale;) Na mszy cisza, nikt nie śpiewa. Przekazanie znaku pokoju to rozlew serdeczności - wszyscy wszystkich ściskają i uśmiechają się conajmniej jakby wymieniali koszulki po remisowym meczu;) Całą mszę ciszy gardła obecnych rekompensują sobie po jej zakończeniu - czuję się jak na próbie chóru... Kiedy wszyscy opuszczają świątynię, fotografuję wnętrze, za cichym przyzwoleniem proboszcza;)
Ruszam dalej najpierw podjazd a potem z górki w cieniu przez las. O 12.30 włączam się do głównej drogi D80. Godzinę później docieram do miejsca, z którego można dotrzeć pod wiatrak Moulin Mattei. W przewodniku napisano, że pokonanie dystansu zajmuje 30 minut w obie strony choc wiatrak wydaje się całkiem blisko. Spotykam po raz kolejny Elę i Kamila, którzy przekonują mnie, że droga pod wiatrak nie zajmuje wiele czasu a widoki świetne. No to idę 2,5km w górę. Po chwili jestem na szczycie. Może w przewodniku uwzględniono podziwianie widoków? Bo te są naprawdę godne. Fotografuję i schodzę do roweru. Zjeżdżam w dół i odbijam w prawo, w stronę wybrzeża - do zachwalanego w przewodniku Centuri.
Niestety po drodze znowu powietrze ucieka z tylnej opony. Tym razem modlę się, żeby to była dziura. Nic z tych rzeczy. Spełnia się najgorszy scenariusz. Ponownie dętka pękła przy wentylu. Jest 15.00. Zakładam ostatnią zapasową dętkę i ostrożnie jadę dalej. Godzinę później osiągam Centuri. Fotografuję port, ale kłopoty z rowerem nie pozwalają w pełni cieszyć się zwiedzaniem. Po raz kolejny stwierdzam uszkodzenie dętki przy wentylu. Jestem wściekły i przerażony zarazem. Myślałem, że jestem ubezpieczony na każdą ewentualność: nieprzemakalne ubrania, komplet narzędzi, zapas baterii, łatki, 2 rezerwowe dętki. Nie przewidziałem jednak takiej sytuacji. Na Korsyce jest może klika sklepów rowerowych i wszystkie w głównych miastach... Pompuję dętkę, zakleją ja na tyle ile się da i powoli ruszam dalej. Na razie stromo więc i tak podchodzę. Co kilometr muszę pompować dętkę bo powietrze stale ucieka... W takim stylu pokonuję jeszcze kilka kilometrów (na szczęście sporo zjazdów).
Niestety o 19.00 moja podróż kończy się definitywnie. Powietrze uszło z dętki zupełnie. A ja zupełnie nie wiem co robić. Siedzę przy drodze i kombinuję jak przykleić metalowy gwint wentyla do gumowej dętki. Zastanawiam się nad przyczyną ciągłych awarii w tym samym miejscu ale nic nie przychodzi mi do głowy.
Mija mnie starsze małżeństwo i w języku francusko-angielsko-migowym pytają czy mam jakieś kłopoty. W tym samym języku próbuję im wytłumaczyć co się dzieje. Pan oferuje mi pomoc ale najlepiej nazajutrz rano - obiecuje zabrać swoim samochodem mnie i rower do warsztatu, a na razie podpowiada mi że mogę spać poniżej na plaży. Schodzę więc we wskazane miejsce, widać że to młodzieżowa miejscówka alkoholowo-ogiskowa... Ale mnie nie jest bynajmniej do śmiechu. W ponurym nastroju kładę się spać.