Dzień 9.
Verghia - Serra di Ferro - Filitosa - Propriano - Sartene - nocleg 2km za miastem
d = 74,6km. t = 6h 04m. max = 50,0km/h.
Wczesna pobudka ale pakowanie się przedłuża. 7.35 ruszam, trochę pod górę, trochę z góry. 8.15 zaczyna się ostra jazda. Równy kilometr rzeźni. Najcięższe podejście od początku wyprawy. Nawet nie próbuję wsiąść na siodełko... Klnę na czym świat stoi - zachciało mi się urozmaiceń i wybrałem boczną drogę... Po kilometrze jest nieco łagodniej ale cały czas ciężko. Po 'przejechaniu' 13km wreszcie trochę odpoczynku dla nóg - zjazd.
Zatrzymuję się w Serra di Ferro. Fotografuję uroczy kościółek i zabudowania. Napełniam butelki wodą w restauracji. Zjeżdżam w dół, po 5km odbijam z trasy na północny-wschód i łagodną trasą kieruję się w kierunku stanowisk prehistorycznych w Filitosa. Kilkanaście minut straciłem na odnalezienie dobrej drogi a pomogła mi wydatnie pewna Czeszka i jej gps. Jako mieszkaniec Śląska Cieszyńskiego nie miałem problemów z komunikacją;) Drogę pokonuję szybko i o 13 melduję się na miejscu.
Rozpoczynam zwiedzanie - przechodzę przez dolinę usianą pozostałościami po dawnych kulturach - zabytki z epoki neolitycznej (6000-2000 p.n.e.), budowle megalityczne (3500-1000 p.n.e.) aż do epoki rzymskiej. Jak informuje przewodnik stanowisko archeologiczne w Filitosie stanowi syntezę dziejów Korsyki i wizyta tutaj jest szczególnie polecana każdemu odwiedzającemu wyspę.
Po godzinie zwiedzania wsiadam z powrotem na rower i mknę w stronę głównej drogi. Jest minimalnie z górki więc jazda przyjemna. Okolica rolnicza. Minąłem nawet stodołę z sianem, a przy drodze patwiska. Niby nic nadzwyczajnego ale na Korsyce to nie jest typowy widok;)
O 15.30 spoglądam na Propriano z wysokości drogi D157. Pół godziny później jestem na przedmieściach ale opis tej turystycznej miejscowości nie jest zachęcający więc mijam ją łukiem i kieruję się w stronę Sartene.
W przydrożnym sklepie z warzywami kupuję jabłka i paprykę. Dziś niedziela i carrefour, w którym miałem nadzieję zrobić zakupy był zamknięty. W sklepie spotykam pracujacego tutaj przez wakacje Polaka. (wiedziałem, że naszych pełno jest na wyspach... ale brytyjskich;). Rozmawiamy przez chwilę, informuje mnie, że spora część drogi do Sartene jest w miarę płaska, podjazd zaczyna sie dopiero kilka kilometrów przed miastem.
Wszystko się zgadza. Podjazd bardzo ciężki. Ostatnie 0,5km prowadzę rower... 18.45 jestem na miejscu. Sartene - "Najbardziej korsykańskie z miast" robi wrażenie od pierwszego wejrzenia;) Fotografuję panoramę miasta położonego na zboczu. Przejeżdżam do centrum przez ulice zabudowane kamiennymi domami. Szkoda, że jest już tak późno, chciałbym dłużej pokręcić się po centrum. Po 3 kwadransach muszę jechać dalej. Słońce powoli kryje się za górami. Zjeżdżam w dół bez pedałowania i rozglądam się za miejscem na nocleg. Szczęście uśmiecha się do mnie za drugim razem. Pierwotnie miałem zamiar jechać dalej, nawet nocą ale zmęczenie wzięło górę. Postanowiłem tę sprawę pozostawić losowi. Gdybym nie znalazł noclegu jechałbym dalej. A tak rozbijam namiot kilka kilometrów za Sartene w ogródku u kolejnych nie mówiących po angielsku ludzi. Od gospodarzy dostaję wodę mineralną i talerz pełen owoców. Pierwszy raz mam okazję skosztować świeżych fig:)
Planu na pozostałe dni brak. Nie wiem sam czy jutro jechać na maksa i dotrzeć do Bonifacio czy też jechać spokojnie przespać się gdzieś przed miastem i zwiedzić je pojutrze...