[ Wstecz - Korsyka 2010 ]  [ 1 ]  [ 2 ]  [ 3 ]  [ 4 ]  [ 5 ]  [ 6 ]  [ 7 ]  [ 8 ]  [ 9 ]  [ 10 ]  [ 11 ]  [ 12 ]  [ 13 ]  [ 14 ]  [ ... ]
Dzień 10.
Sartene - plaża Roccapina - Emitage de la Trinite - Bonifacio
d = 47,7m.     t = 3h 30m.     max = 60,0km/h.
         "Los tak chciał". Zaspałem. A więc do Bonifacio nie mam potrzeby się śpieszyć. Może to i lepiej. Dziś urządzę sobie leniwy dzień, poleżę na plaży, przenocuję gdzieś przed miastem. Zwiedzanie Bonifacio i tak zajmie mi pewnie pół dnia a poza tym przyda mi się trochę odpoczynku przed wjazdem w góry.
         Gospodarz zaprasza mnie na kawę ale odmawiam. Szczerze, to nie chce mi się z nim użerać po francusku;) 9.00 ruszam. Tak jak powiedział gospodarz jest cały czas z górki. Jazda fantastyczna! Widoki tez sporo ciekawsze niż ostatnio - chyba przez to, że góry są bliżej. Zatrzymuję się więc kilka razy na fotki. Ustanawiam nowy rekord prędkości na Korsyce - 60km/h!
         Po 13 kilometrach niemal nieustannego zjazdu skręcam w stronę morza - chcę dotrzeć do plaży Rocapina. W przewoniku jest napisane coś o złej drodze tylko dla samochodów terenowych - to coś dla mnie;) Trzy kilometry ostrożnego zjazdu i jestem na plaży. Opanowuję mini zatoczkę i od 11.00 do 12.30 oddaję się słodkiemu lenistwu. Jak na złość wieje silny wiatr a woda w morzu wcale nie jest ciepła. Na dodatek jestem sam więc zaczynam się nudzić - trzeba jechać dalej;)
         Wracam na główną drogę N196. Droga jak na tutejsze warunki łatwa i przyjemna - wzniesienia pokonuję na większej niż najniższej przerzutce:) Sporo zjazdów, ruch średni. Za to od morza wieje bardzo silny wiatr. Na szczęście na razie oznacza częściej wsparcie - wieje w plecy.
         Droga odbija w głąb lądu. Jestem coraz bardziej głody. Na mapie widzę tylko jedną miejscowość z potencjalnym sklepem. Zjadam herbatnika i jadę z myślą o znalezieniu ocienionego miejsca gdzie mógłbym ugotować sobie chociaż makaron. Tymczasem zza zakrętu wyłaniają się zabudowania a po chwili moim oczom ukazuje się... spar:) Obfite zakupy za 10 euro powinny zadowolic mój żołądek:) Jestem w miejscowości Pianotolli-Caldarello. Na skwerku nieopodal sklepu konsumuję kanapki i zapycham się jogurtami.
         O 16 nieśpiesznie ruszam dalej. Po drodze staram się wypatrzeć jakieś dogodne miejsce na nocleg ale rosnące wszędzie wzdłuż głównej drogi ostre i kolczaste krzaki nie wyglądają zbyt przyjaźnie. Kilka razy zjeżdżam w boczne, szutrowe drogi ale nie znajduję miejsca na rozbicie namiotu. Kiedy w końcu coś by się znalazło - to jest to ścisły rezerwat ochrony czegośtam i obowiązuje surowy zakaz spania na dziko. Postanawiam znaleźć kemping przed Bonifacio.
         O godzinie 18 pierwsze spojrzenie na najsłynniejsze korsykańskie miasto. Do miasta mam jakieś 5-6 kilometrów a już robi wrażenie... Jadę powoli do góry. Postanawiam jeszcze odwiedzić położoną nieopodal Pustelnię św. Trójcy. Skręcam na południe i podjeżdżam nieco ponad kilometr. Gdy już jestem na miejscu w kaplicy zastaję oczywiście Polaków, którzy postanowili tu ochrzcić swoje dziecko. Ale szopka. Obciach po polsku w najlepszym wydaniu... Nie daję po sobie poznać, że rozumiem o czym rozmawiają i fotografuję kościółek. Po chwili spotykam poznanych wcześniej Warszawiaków, którzy informują mnie, że kemping który minąłem przed chwilą nie jest bardzo drogi (obawiałem się, że bliskość Bonifacio wpłynie znacząco na cenę noclegu). Co prawda znalazłem tu, niedaleko pustelni idealną miejscówkę na nocleg ale kręci tu się zbyt wielu turystów i musiłbym czekać pewnie do zmroku żeby się gdzieś spokojnie zakamuflować. Zresztą jest najwyższa pora na doładowanie wszystkich baterii przed jutrzejszym zwiedzaniem (w aparacie zostały 2 ledwo naładowane). Wracam więc do głównej drogi i jadę kilkaset metrów na kemping. Cena 14 euro. Drogo ale w tym 3 euro za prąd. Nastawiam budzik na 24.00 i 2.00 aby zmienić baterie w ładowarce;)
Poprzedni dzień       Do góry       Następny dzień