Dzień 11.
Bonifacio - droga N198 na Porto-Vecchio - nocleg na dziko za wsią Palvesa Za 10 ósma opuszczam kemping. Droga praktycznie cały czas w dół i po 20 minutach jestem już przy marinie w Bonifacio. Co tu opisywać? Siedem godzin zwiedzania i ponad 300 zdjęć zapisanych na karcie w aparacie. Najpiękniej położone miasto jakie dane było mi oglądać. Podziwiałem je i w porannym świetle i w popołudniowym - dwukrotnie odchodząc z centrum na połozone niedaleko wzniesienie, będące idelanym punktem obserwacyjnym. Kiedy zaliczyłem już odwiedziny większości słynnych placów, ulic, kościołów, cmentarza morskiego i przeszedłem wykutą w skałach pod miastem ścieżką mogłem wreszcie wskoczyć na rower;) Myślałem też o rejsie statkiem aby zobaczyc jak prezentuje się miasto od strony morza ale po dniu łażenia po mieście miałem już wszystkiego dość. Teraz, pisząc tą relację, mimo wszystko trochę żałuję, że tego nie zrobiłem... Po 19 mijam obwodnicą Porto-Vecchio, odbijam w głąb wyspy, w stronę gór. Zaczyna się zupełnie inny etap wyprawy. Zostawiam za sobą morze, skaliste wybrzeża, genueńskie wieże, plaże, hotele i leniwych turystów. Wjeżdżam w tę drugą, mniej znaną Korsykę. Bardziej dziką, słabiej zaludnioną. Piekniejszą? W każdym bądź razie na pewno trudniejszą do zdobycia dla rowerowego turysty:) Podjazd, choć na razie nie najcięższy, uświadamia mi na co się zdecydowałem. Będzie tylko trudniej;) Ale o tym myślałem od kilku dni - uciec z wybrzeża i przejechać przez centrum wyspy:) Napełniam butelki z wodą u przypadkowych ludzi. Nocelgu nie udaje mi się znaleźć. Jadę cały czas w górę. Nachylenie znośne, chłodno, jazda bardzo przyjemna ale co z noclegiem? Po kilku nieudanych próbach w końcu znajduję minimalną powierzchnie do rozłożenia namiotu. Kilka metrów od drogi, za krzakami, przy ścieżce do rzeki, którą słychać gdzieś daleko w dole. Jest 20.30 rozbijam namiot.
|
|