Dzień 18.
autostop do początku szlaku - wejście na Monte Rotondo (2622m) - zjazd autem do Corte Dosyć szybko udaje mi się złapać stopa. Podwozi mnie małżeństwo z Niemiec. Nie są zbyt rozmowni dlatego to ja nadaję po angielsku;) Po ósmej rozpoczynam właściwą wędrówkę. Najpierw przez las by po 1,5 godzine dotrzeć do zagród pasterskich Bergeries de Timozzu. Tam poznaję parę Austriaków. Kilkanaście minut idziemy razem, rozmawiamy ale w końcu zostaję w tyle - nie mogę stracich ukazujących mi się kadrów;) Obowiązkowa panorama ze szczytu. Widoki genialne. 2622m n.p.m. - wyżej nigdy jeszcze nie byłem:) 'Z głową w chmurach' nabiera teraz dosłownego znaczenia:) Po chwili zachwytów na szczycie góry, jak najszybciej się da schodzimy w dół. Chłopak Conny ma niewyraźną minę - 5 godzin samotnego czekania przy jeziorze. Ale kto by przypuszczał, że zajmie nam to aż tyle czasu... Czym prędzej schodzimy dalej. Gubimy drogę. Pojawia się mgła. Zaczynam wyobrażać sobie tu nocleg... Na szczęście wpadamy ponownie na właściwą ścieżkę! Schodzimy do asfaltowej drogi prowadzącej do Corte. Austriacy przyjechali tutaj starym busem - volkswagenem 'ogórkiem'. Spędzają noc na kempingu Tuani ale zawożą mnie aż do Corte. Muszę przyznać, że jestem im niezmiernie wdzięczny. Już nawet nie za samą podwózkę ale głównie za to, że Conny miała mapę i chęć wyjścia na Monte Rotondo. Gdyby nie ona na pewno nie dotarłbym tam sam... Przy rowerze jestem już po zmierzchu. Nie ma sensu nigdzie jechać, zresztą padam z nóg. Zakładałem, że poradzę sobie z wędrówką dużo szybciej, w przewodniku trasa opisana była jako łatwa. Zakładając, że ktoś umie nawigować na podstawie cholernych 'coerns' - kopczyków z kamieni. Żebym nie wyszedł na frajera - Conny, która swoje w rodzinnych Alpach przeszła, też była wściekła na ten rodzaj oznaczeń;) Rozpakowuję cały sprzęt i rozkładam namiot w tym samym miejscu co wczoraj. W innych okolicznościach na pewno byłbym zły, że znów płacę za kemping ale dzisiejszy dzień obfitował w taką ilość pięknych widoków, że nie ma prawa narzekać.
|
|