[ Wstecz - Korsyka 2010 ]  [ ... ]  [ 9 ]  [ 10 ]  [ 11 ]  [ 12 ]  [ 13 ]  [ 14 ]  [ 15 ]  [ 16 ]  [ 17 ]  [ 18 ]  [ 19 ]  [ 20 ]  [ 21 ]  [ 22 ]
Dzień 19.
Corte - Col di San Quilico (559m) - Ponte Leccia - CASTAGNICCIA: Morosaglia - Col de Prato (985m)
- nolceg 1km przed Piedicroce
d = 49,4m.     t = 3h 59m.     max = 59,5km/h.
         Wstaję późno, czyli przed 8. Musiałem dać odpocząć nogom po wczorajszej wspinaczce. Po 1,5 godziny wyjeżdżam z kempingu. Pogoda niepewna. Chłodno. Na niebie wiszą ciemne chmury. Jadę główną drogą N193 cały czas pod górę. O 11 zaczyna kropić deszcz. Widzę zjazd z głównej drogi a 200 metrów dalej rosnące przy bocznej drodze drzewa. Nie zastanawiam się ani chwili tylko jadę na maksa w tamtym kierunku. Kropi coraz mocniej. Stawiam namiot, chowam bagaże do środka, rower przykrywam pokrowcem i wskakuję do namiotu. W samą porę:) Deszcz pada coraz mocniej. Grzmi. Leje jak z cebra. Po godzinie burza przechodzi. Wyglądam z niamotu - niebo błękitne i świeci słońce.
         Wystawiam wszystkie mokre rzeczy na słońce, namiot wystawiam na działanie promieni słonecznych z każdej strony po kolei. Kiedy wszsystko jest już w miarę suche ruszam w dalszą drogę. Jest 13.00. Na liczniku od rana... 7 km.
         Praktycznie od miejsca postoju droga cały czas łagodnie opada w dół. Droga główna - nic ciekawego po drodze, robię raptem kilka zdjęć przez ponad 15km. Po godzinie spokojnego zjazdu docieram do miejscowości Ponte-Leccia. Tutaj założyłem sobie podjęcie decyzji co do dalszej trasy wyprawy. Do wyboru: a) jazda główną drogą prosto do Bastii; b) przejazd przez pominięte zachodnie wybrzeże Cap Corse; c) przejazd przez region Castagniccia. Pierwsza opcja odpada w przebiegach - po burzy pogoda wygląda na stabilną, nie muszę się śpieszyć. Druga odpada - nie chce mi się jechać znów nad wybrzeże, góry bardziej mnie na Korsyce zachwyciły. Wybieram więc opcję trzecią, dodatkowo zachęcony opisem regionu Castagniccia w przewodniku.
         Skręcam więc na południowy-wschód żeby przejechać przez Castagniccia. Przez następne 14km podjazd - aż do wsi Morosaglia. Momentami ciężki ale w wiekszości umiarkowany. Jadę więc powoli i podziwiam widoki.
         O 17.30 zbliżam się do Morosaglia. Fotografuję rozsiane na wzniesieniach zabudowania. Jest tu trochę inaczej niż w pozosatłych regionach. Z reguły mijałem wioski ulokowane na jednym ze wzgórz, a za kilka, kilkanaście kilometrów docierałem do następnej położonej podobnie na wzgórzu. Tutaj sytacja wygląda tak, że praktycznie na każdym pagórku zbudowane są jakies domy i raczej nie każde takie małe skupisko stanowi odrębną wioskę. Wygląda to bardzo malowniczo.
         O 18 odbijam się od zamkniętych drzwi muzeum Pascala Paolego. Szlag! Ojciec narodu urodził się właśnie tutaj - we wsi Morosaglia. Informacje w przewodniku są niekatualne - godziny otwarcia muzeum są zupełnie inne. Zły jadę dalej. Po 4km podjazdu osiągam przełęcz Col de Prato (985m n.p.m.). Od teraz będzie już z górki. Robi się bardzo zimno. Znów ubieram się na cebulkę i jadę w dół.
         Po przejechaniu kilku kilometrów zaczyna się ściemniać. Nastawiam się na nocleg w najbliższej wiosce ale po drodze zauważam łagodne zejście do lasu. Bez wahania zatrzymuję sie, czekam aż nie będzie słychać żadnych samochodów i schodzę w głąb lasu. Znajduję miejsce na rozbicie namiotu. Co prawda ze spadkiem ale jakoś przeżyję. Rozbijam namiot pod 3 ukośnie zwalonymi pniami. Gdy siedzę już w namiocie zrywa się mocny wiatr. Drzewa szumią i skrzypią jakby miały zaraz pęknąć i zwalić mi się na głowę. Czym prędzej zasypiam...
Poprzedni dzień       Do góry       Następny dzień