Dzień 21.
Volpajola - Bigorno - Col de Bigorno (885m) - Murato - Col de S. Stephano (368m) - Oletta - Col de Teghime (536m) - Pigno (961m) - Bastia
d = 66,4m. t = 5h 29m. max = 52,5km/h.
Pobudka 5.45. Pada deszcz. 6.30 grzmi i błyska się. Śpię. 7.30 - nie pada ale całe niebo zasnute chmurami. Jem śniadanie, piszę relację, zgrywam zdjęcia, studiuję mapę. 8.15 - niebo błękitne z pięknymi fotograficznie białymi chmurkami;) Zaczynam więc się pakować z zamiarem wykonania planu na praktycznie ostatni dzień wyprawy (jutro tylko zwiedzanie Bastii) czyli: przejazd przez Murato (i obejrzenie słynnego kościoła), podjazd pod Col de Teghime, wjazd lub wyjście na szczyt Pigna z panoramą na Bastię oraz nocleg na kempingu.
Kończę się pakować i idę na proszoną kawę do gospodyni. Wypijam spory kubek kawy z mlekiem. Chwilę 'rozmawiamy', używamy w tym celu nawet translatora google;) Pokazuję na mapie przebytą przeze mnie trasę czym wzbudzam podziw domowników;)
9.30 ruszam na szlak ostatniego rowerowego dnia na Korsyce. Na dzień dobry czeka mnie 12-o kilometrowy podjazd pod przełęcz Col de Bigorno (885m n.p.m.). Jadę powoli rozkoszując się widokami. Robię mnóstwo zdjęć. O 11.30 przerwa na suszenie w słońcu mokrego stroju rowerowego i pokrowca. W międzyczasie drugie śniadanie. Orientuję się, że zgubiłem kluczyki do obydwu moich zapięć rowerowych. Historia lubi się powtarzać. Dokładnie tak samo - w przedostatni dzień wyprawy zgubiłem kluczyki rok temu w Chorwacji. Do taniej żyłki mam zapasowy klucz w domu. Niestety moje najlpesze zapięcie u-lock firmy kryptonite jest teraz bezużyteczny. Trochę zły jadę dalej. O tyle dobrze, że nie zapinałem roweru na noc - teraz pewnie jeszcze piłowałbym zapięcie;) Około godziny 13 za miejscowością Bigorno trafiam na odcinek wyjątkowo wietrznej trasy. Mimo południowej pory i świecącego słońca wiejący wiatr powoduje takie uczucie zimna, że ubieram spodnie i kurtkę, zakładam kaptur i mozolnie pnę się
do góry. Po kilkuset metrach zdobywam przełęcz Col de Bigorno (885m n.p.m.). A stąd kolejny wspaniały korsykański zjazd:) To uczucie nigdy sie nie znudzi - zakręty, zakręty, zakręty. Rewelacja:)
Przed 14 docieram do Murato. Przejeżdżam wolno przez uroczą wioskę. Siadam na przydrożnym murku, jem drugie sniadanie i podziwiam z odległości słynny kościół San Michele de Murato. Nie wiem dlaczego ale tak spodobał mi się ten kościół, kiedy widziałem jego zdjęcie przed wyprawą, że postanowiłem koniecznie go zobaczyć:) Kończę kanapkę i zjeżdżam w dół. Podziwiam kościół z bliska:) Fotografuję obiekt z każdej strony.
Po przerwie dalszy ciąg zjazdu. 3 kilomtery do przełęczy Col de S. Stephano (368m n.p.m.) a potem 4 kilometry do miejscowości Oletta. Chwila zwiedzania, zakupy, odpoczynek przed atakiem na przełęcz Col de Teghime (536m n.p.m.).
Pokonanie 7km stromego podjazdu zajmuje mi 1 godzinę i 50 minut. Po drodze podziwiam wspaniałe widoki na rolniczy region Nebbio. Korsyka żegna się ze mną w iście królewskim stylu... Ale to nie wszystko co wyspa ma mi do zaoferowania. Z przełęczy Col de Teghime mam zamiar dotrzeć na szczyt Pigno (961m n.p.m.).
O 18 zaczynam wspinaczkę na Serra di Pigno. Co prawda z przełęczy Col de Teghime mógłbym spokojnie zjechać do Bastii bez pedałowania. Ale... Po pierwsze - widoki z Pigno są podobo rewelacyjne; po drugie chciałem zdobyc ten szczyt 3 dnia wyprawy ale ciągłe awarie dętek nie pozwoliły mi nawet spróbować. Ambicja bierze więc górę i skoro teraz jestem tak blisko...
4,5 kilometra najcięższego podejścia ze wszystkich jakie dane było mi zdobywać na Korsyce. 410 metrów w pionie - to daje średnie nachylenie niemal 10%! Jadę może przez pierwsze 500m, później prowadzę rower. Bardzo powoli... Pociesza mnie świadomość, że ze szczytu będzie już tylko zjazd aż do Bastii:)
Na górze melduję się o 19.30. Słońce właśnie zachodzi za horyzontem. Podziwiam widoki, choć szczerze mówiąc spodziewałem sie widoczności na większy obszar wyspy. Pora tez nie najlepsza - wschodnia część Cap Corse jest już w cieniu.
Pół godziny później zakładam wszystkie ubrania i rozpoczynam niemal 15-o kilometrowy zjazd do Bastii. Brakuje mi przezroczystych okularów, żółte muszę ściągnąć bo nic przez nie nie widzę. Jadę w kompletnych ciemnościach. Nawet księżyc dziś nie świeci. 40-50km/h. Rewelacja:) Kilka kilometrów przed centrum pojawiają się przy drodze latarnie. Teraz to już pozwalam sobie na jazdę na maksa!
40 minut później jestem w centrum Bastii i rozpoczynam poszukiwania kempingu. Niestety okazuje się, że ten zaznaczony na mapie nie istnieje. Dzwonię do Gabrysi - najbliższy jakiego wyszukał wujek google oddalony jest od centrum o... 15km. Załamka. Nie pozostaje mi nic innego jak skierować się na południe do wskazanego kempingu. Jadę wściekły na cały świat. Przejeżdżam przez długi tunel biegnący pod cytadelą, mimo zakazu wjazdu dla rowerów. Tylko jeden pas ruchu w każdą stronę - jeśli pojedzie za mną jakis pojazd nie będzie miał możliwości wyprzedzenia.
Nagle słyszę za sobą niesamowity huk, jestem pewien, że to tir. Serce bije jak szalone, odwracam się a to... skuterek... Cało wydostaję się z tunelu i pędzę ile sił w nogach, Na szczęście po 3-4 kilometrach przy drodze zauważam kemping. Jest!!! Nocleg tańszy niż się spodziewałem - 10,20 euro. Chciałem na zakończenie dnia napić się piwa, ale zapłata 5 euro odebrałaby mi całą przyjemność z degustacji... Rozbijam namiot i zmęczony zasypiam jak kamień.